Nie dogadywaliśmy się!
Do momentu spotkania z Progress Institute nasze wyobrażenia o prowadzeniu biznesu zatrzymały się w latach 90 tych. Niełatwy to był wniosek, przecież firma działała, rozwijała się.
Byliśmy organizacyjnie firmą, która rozwijając się organicznie przez ponad 20 lat bazowała tylko na doświadczeniu właściciela i jednego kluczowego pracownika, cennego eksperta branżowego. Byliśmy jak setki tysięcy innych firm, które powstały wiele lat wcześniej, przetrwały oraz stabilnie działały przez ten czas. Jesteśmy w tzw. “dobrej” branży, więc niedoskonałości organizacyjne można było uzupełniać zyskiem z dobrych kontraktów. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z dostępnych na rynku narzędzi, które w szybki sposób mogą podnieść efektywność i działania nas jako zespołu. W codziennym pędzie nie czytaliśmy książek o zarządzaniu, nie sięgaliśmy po pomoc konsultantów. Zgodnie z zasadą – jest dobrze, po co zmieniać?
Ale jakoś coraz bardziej nie dogadywaliśmy się. Zobaczyliśmy, ile to generuje nieporozumień a w efekcie końcowym straty czasu, materiałów i pieniędzy!
Zbyt często załatwialiśmy sprawy wewnętrzne tracąc czas i środki – w sposób dyrektywny i opierający się na poleceniach odgórnych.
Z kolei w kontakcie z klientami i kontrahentami, zbyt często ulegaliśmy i zgadzaliśmy się na wiele niedogodności, co znów skutkowało stratą czasu i pieniędzy.
Było tak do momentu, w którym poznaliśmy “magię” komunikacji.
Ale po kolei…
Po diagnozie firmy ustaliliśmy, że zaczynamy od poprawienia KOMUNIKACJI w naszym zespole. Pierwsze szkolenia z komunikacji menadżerskiej odbywaliśmy razem, właściciel i kluczowy pracownik (dyrektor). Wspólnie omawialiśmy stare błędy i uczyliśmy się innych reakcji w kontakcie z pracownikami, planowaliśmy rozmowy, etc.
Jednocześnie poprzez wdrożenie regularnych codziennych spotkań z zespołem, (do prowadzenia których też dostaliśmy instrukcję od PI) , a w późniejszym czasie także operatywek popołudniowych – zaczęła się poprawiać komunikacja między pracownikami. Co nawet ważniejsze – pomiędzy osobami kluczowymi a pracownikami. To było jak magia. Pracownicy sami doszli do wniosku, jaką świetną robotę robią te spotkania, zobaczyli jak zmniejsza się czas ich pracy, podczas gdy zleceń jest więcej, i ile mniej jest pomyłek, nerwów i strat z tym związanych. Ludzie po jakimś czasie SAMI zaczęli mówić, co mamy zrobić, czego nie robić, gdzie można zaoszczędzić, co i jak zoptymalizować. Nie wdrażaliśmy żadnych super programów IT do planowania produkcji i logistyki. Pracownicy po prostu się zaangażowali i zaczęli dogadywać. Sami ze sobą, a my z nimi.
Efekt?
- 22% wzrostu sprzedaży rok do roku w pierwszym kwartale 2016/2017 (co najciekawsze nie zaczęliśmy żadnych procesów sprzedażowych i marketingowych). Średni wzrost w branży wtedy był na poziomie 7%
- 35 % skrócony czas pracy (wyeliminowanie nadgodzin)
Te 22 % wzrostu sprzedaży zostały osiągnięte przy 35% zmniejszeniu czasu pracy, więc wzrost wydajności szacuję na ponad 50 %!
- zamiast kupić, to sprzedaliśmy 2 maszyny (zrezygnowanie z inwestycji w nierentowne usługi)
- mniej konfliktów, mniejsza absencja chorobowa
- mniej braków, czyli reklamacji, szacujemy, że o około 40 %.
Te dane odpowiadają na pytanie – czy warto.